Pamięci
Michała Fogtmana poświęcam
Przychodzą w
naszym życiu takie chwile: pewne wydarzenie, czyjaś dawno niewidziana twarz, jakiś
specyficzny nastrój i nagle całe dotychczasowe bytowanie staje przed oczami. W
"Mleczarni" - spotkanie śmiertelnych wrogów staje się pretekstem do
opowiedzenia historii o sobie i o Śląsku, którego już nie ma.
Przyjęło się uważać, że są takie etapy na ludzkiej
drodze, które sprzyjają podsumowaniom. Wiek "około pięćdziesiątki" to
taki, w którym zaczyna się już zbierać plony lat pracy, a nie piąć po stopniach
kariery, przeżywa małżeńskie kryzysy i opuszczenie domu przez dzieci, pojawiają się
pierwsze poważne kłopoty ze zdrowiem. Dwaj bohaterowie "Mleczarni" są
właśnie w tym wieku, brak im już dawnej krzepy (w trakcie spektaklu niejako na
marginesie świadomości notujemy, że jeden z nich ma problemy z prostatą, drugi coś z
układem oddechowym), wiele przeżyli i wspomnienia niemal wylewają im się z dusz. Są
jednak prawdziwymi Ślązakami i nie pozwoliliby im znaleźć ujścia, gdyby nie
nadzwyczajne wydarzenie.
Spotkanie w izbie wytrzeźwień jako pomysł na sztukę wydaje
się dość ryzykowne. Pierwsze skojarzenie na myśl o "pensjonariuszach" tego
przybytku wiąże się z alkoholikiem, awanturnikiem, ojcem patologicznej rodziny, kimś
zupełnie pozbawionym kontroli. W tym momencie doświadczenie nakazuje umieścić
bohaterów gdzieś na dnie społecznej drabiny. Każda chwila spektaklu to coraz głębsze
wchodzenie w barwne życie Andrzeja i Marka - zakrapiane alkoholem, a jakże! - ale
zaczynamy utwierdzać się w przekonaniu, że ich picie, bo i życie, miało swój styl,
swoją oprawę i niewygodną jest myśl, że jednak ci dwaj mężyczyźni siedzą w izbie
wytrzeźwień. Jednak twórca ostatecznie przekonuje - tak skomplikowani ludzie, o tak
niezwykłych przygodach któregoś dnia muszą zakosztować i w tym doświadczeniu.
Pierwsze spojrzenie na siebie bohaterów leżących na
łóżkach to jakieś niedowierzanie, zupełne zaskoczenie widoczne na twarzy każdego. W
jednej chwili mieszają się uczucia i już przypominają sobie - są zapiekłymi wrogami!
I chociaż jeden, zdradzony przez najukochańszą kobietę i przyjaciela, którego
właśnie ma przed sobą, chce dokonać zemsty, zwycięża w nim wspomnienie. I to gna ich
myśli przez całe dotychczasowe życie i jest motorem całej sztuki, w której poza tym
niewiele się dzieje, co zupełnie nie przeszkadza z wypiekami śledzić akcji,
rozgrywającej się głównie w... głowach widzów. Każda przywołana historia jest
niezwykle żywa i tak prawdziwa, że w umyśle oglądającego tworzy nieustannie
następujące po sobie obrazy przeżyć.
Gdybym nie mogła słyszeć tej sztuki, zobaczyłabym dwóch
mężczyzn to leżących na łóżkach, to zbliżających się do siebie, to
gestykulujących, ścielących łóżka, zakładających buty i zdejmujących je. Bo co można robić przez te
kilka godzin, spędzonych w zamknięciu wbrew sobie? Widziałabym też niezwykle
oszczędną scenografię - duże płyty białe, jakby gigantyczne kafle (w izbie
wytrzeźwień jest odpychająco antyseptycznie) pomiędzy którymi funkcję fugi spełnia
fioletowe światło. Po prawej stronie sceny ustawiono półprzeźroczystą płytę,
prostopadle do salki wytrzeźwień i równolegle do widza, przez którą widzimy
przechadzającego się, również popijającego sanitariusza. Ten pomysł uświadamia nam
jak cienka granica dzieli tych "grzecznych" od "niegrzecznych". Na
scenie mamy dwa szpitalne łóżka, pościelone na biało. W przerwach między opowiadanymi historiami towarzyszy nam
nostalgiczna muzyka, obrazy z ulicy zaniedbanego miasta, i kilka innych projekcji
będących ilustracjami do historii, których jednak nie słyszałabym, skoro założyłam
na początku, że nie słyszę. Prawdziwa siła spektaklu tkwi w tym, co opowiedziane.
Czym jest ludzkie życie we wspomnieniu? Zbiorem opowieści
udekorowanych bardziej lub mniej szczerymi uczuciami. Ale to, co w nim najtragiczniejsze,
to powtarzalność tego bytu i tego wspomnienia. Każda ludzka historia już zaistniała,
miała swoje warianty fabularne i uczuciowe. Każdy człowiek pierwszy raz styka się z
miłością, ze śmiercią bliskiej osoby, ze zdradą - za każdym razem jest to osobiste
szczęście, osobista tragedia. Dlatego dzielenie się nimi z nieodpowiednimi osobami jest
błędem, bo spotyka się z brakiem zrozumienia, poczuciem słuchacza, że to już było,
każdy tak ma/miał... Nasi bohaterowie trafili na siebie - starych przyjaciół, którzy
wychowali się na jednej ulicy. Mieli już swój kod. Z perspektywy lat każde wydarzenie
z dzieciństwa było jakby magiczne i nie bali się tej magii dodać do każdego
zdarzenia. Nie bali się ubrać w kostiumy, które kiedyś doskonale na nich pasowały -
pogromcy serc i wrażliwego intelektualisty, oni znali swoje sztuczki, my byliśmy
oczarowani.
Idąc ścieżką wspomnienia przez życie, pozwolili nam
zapomnieć o nieubłagalności losu. Nie dostajemy jednak łatwego pocieszenia - to, co
najpiękniejsze zdarzyło się na samym początku, a reszta, to już same błędy.
|